Warty pilnowanie. Kłopoty najmłodszego Parku Narodowego.


Agnieszka Sowa
Tygodnik POLITYKA
11 sierpnia 2014

Najmłodszy w Polsce, powstały niedawno Park Narodowy Ujście Warty ledwo wyzwolił się z jednych kłopotów, a już popadł w kolejne.



Ujście Warty to jedno z największych ptasich skupisk w Europie.

Polowania w parkowej otulinie to temat od lat drażliwy. Niby wolno, zakazu nie ma, ale w warunkach Ujścia Warty polowania przypominają rzeź ptaków.

Zaczęło się dramatycznie. Pierwszy dyrektor parku popełnił szeroko opisywane w mediach samobójstwo, strzelając sobie z broni długiej w klatkę piersiową, w okolice serca, po tym jak minister odwołał go zaledwie po miesiącu urzędowania. Kolejny, i zarazem obecny, cudem uniknął ciosu nożem w pierś od zwolnionego dyscyplinarnie pracownika. A teraz dyrektor i park znów są w samym centrum medialnej uwagi. Ekologiczna awantura, w tle duże pieniądze: ponad 4 mln euro z Komisji Europejskiej i Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. 

Nowa parkowa afera wybuchła w lipcu, gdy poseł Robert Biedroń złożył interpelację do ministra środowiska w sprawie niegospodarności i działań podejmowanych przez nowe władze parku wbrew interesom ochrony przyrody. Poseł pytał ministra m.in. o zaniżanie stawek dzierżawy gruntu, co mogło spowodować uszczuplenie dochodów Skarbu Państwa i budżetu parku nawet o kilka milionów złotych, a także o próby wyłudzenia z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nienależnych parkowi dopłat.

Wystąpienie posła Biedronia zapewne było inspirowane doniesieniami na portalach ekologicznych. Na kilka dni przed poselską interpelacją portal Dzikie Życie opublikował artykuł: „Do Parku Narodowego Ujście Warty wchodzisz na własną odpowiedzialność”. Wcześniej, pod koniec czerwca, w innym czasopiśmie internetowym wydrukowano pismo redakcji „Bezpiecznej Polski” do ministra środowiska i zapowiedź złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez dyrektora parku. Niemal równolegle w internecie ruszył anonimowy blog „Koalicja Ujście Warty”, na którym pod hasłem ujawniania skandali autorzy zamieścili serię bogato ilustrowanych artykułów o nieprawidłowościach i zaniedbaniach w parku, nie kryjąc, że ich celem jest doprowadzenie do zmiany na stanowisku dyrektora.

Nieudane gęsi odławianie


Dyrektor Konrad Wypychowski finansowe zarzuty odpiera. Dzierżawy (nawet po 6 zł za hektar rocznie, a najemcy dostawali z tego samego hektara ok. 2 tys. zł dopłat) były podpisywane na okres 10 lat jeszcze przed wejściem Polski do Unii. O żadnych dopłatach nikt wtedy nie słyszał, a potem najemcy po prostu nie zgadzali się na renegocjacje czynszów. Są więc, jakie są. Park jest winien Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa pół miliona złotych nienależnych dopłat, ale kiedy deklarowali, ile łąk skoszą (a to było tytułem do dopłaty), nie można było przewidzieć, że niektórych skosić się nie da. Bo cały czas stała na nich woda. Kontrola NIK z 2011 r. punktowała uchybienia i nieprawidłowości, ale ostatnia z 2013 wystawiła już parkowi ocenę pozytywną. Zarzut o nieuzasadnione wydatki dyrektor kwituje wzruszeniem ramion. Rzeczywiście kupili dwa samochody, na co mieli zgodę ministerstwa, jeden terenowy, volkswagen amarok za 133 tys. zł, i drugi, volkswagen passat za 100 tys. – i ten jest użytkowany przez dyrektora, ale w końcu to on najczęściej jeździ w delegacje do Warszawy.

Jest jeszcze kwestia zakupu aparatu fotograficznego Nikon D4 z obiektywem 500 mm za 60 tys. zł. Ten sprzęt kupiono z pieniędzy, które Lasy Państwowe przeznaczyły w zeszłym roku na realizację projektu obrączkowania gęsi. Aparat miał służyć dokumentacji i potrzebny był precyzyjny sprzęt. Ptaków w lasach i na mokradłach nie da się do takich celów fotografować kompaktówką.

A że same odłowy ptaków nie poszły zgodnie z planem, to też nie wina parku. Fakt, nie udało się zaobrączkować ani jednego ptaka, ale do odłowu poczyniono staranne przygotowania. Gęsi planowano odławiać nowatorską metodą za pomocą sieci moździerzowych, a ponieważ Park Narodowy prochu do moździerzy kupić nie mógł, wynajęto do tego specjalną firmę. Wiele dni profesjonalnymi metodami nęcono ptaki – niestety bezskutecznie. Ale to się zdarza w podobnych projektach. Fundusz Leśny, który na całą akcję wyasygnował pokaźną kwotę, przyjął wyjaśnienia parku, że ptaki mają skrzydła.

Zalewanie i osuszanie


Tymczasem jednak sprawa parku nabrała szerszego wymiaru. Kłopotami zainteresowała się Komisja Europejska. Było tak: ekolodzy skupieni w Koalicji Ujście Warty zawiadomili Sekretariat Międzynarodowej Konwencji Ramsar (zajmującej się ochroną obszarów wodno-błotnych na terenie UE) o tym, że w 2013 r. na terenie parku realizowano dwie inwestycje budowlane zagrażające obszarom chronionym. Pierwsza to zatkanie naturalnych wyrw w linii brzegowej Warty, przez które zasilany był Kostrzyński Zbiornik Retencyjny. Jak twierdzą ekolodzy, wiosną 2013 r. z tego powodu padały lęgi ptaków na obszarze parku, a konsekwencją obniżenia poziomu wód jest też degradacja torfowisk. W dodatku, zdaniem ekologów, wyrwy łatano gruzem i betonowymi odpadami. Drugą inwestycją, prowadzoną ze szkodą dla natury, miała być odbudowa wału przeciwpowodziowego po prawej stronie rzeki. Prace prowadzono tam przez cały rok, zarówno w sezonie lęgowym, jak i w okresie migracji ptaków. Ekolodzy twierdzą też, że szczelne zamknięcie koryta Warty tylko zintensyfikuje falę powodziową, zamiast pozwolić jej rozlać się w parku na obszarze Polderu Północnego Witnica. Czyli tam, gdzie od dwóch lat za ciężkie unijne i polskie pieniądze próbuje się nawodnić sztucznie przesuszony polder.

Pieniądze te to 4 mln euro przyznane na projekt „Bagna są dobre!” realizowany w ramach programu LIFE+, finansowany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Komisję Europejską. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Projekt realizują wspólnie Stowarzyszenie Ptaki Polskie i Park Narodowy Ujście Warty i kłócą się o wszystko. Medialne doniesienia o nieprawidłowościach, kolportowane przez kolejne portale ekologiczne, to właśnie odprysk tych walk.

Tymczasem w Brukseli załamują ręce: projekt wart ciężkie pieniądze nie idzie, jest duże opóźnienie. Prace miały się już zakończyć, a tymczasem niewiele do tej pory zrobiono poza załatwieniem niezbędnych zezwoleń i przetargami na wyłonienie wykonawców. A szans na poprawę nie widać.

Dyrektor Wypychowski zrzuca winę na Ptaki Polskie. Bo stowarzyszenie utraciło płynność finansową. I on musiał zapłacić z własnego budżetu 250 tys. zł za oczyszczanie rowów melioracyjnych, co było jedyną dotąd przeprowadzoną inwestycją w ramach ślimaczącego się projektu.

– Rzeczywiście od dłuższego czasu środki nie są wypłacane – przyznaje Tomasz Oczkowski, koordynator w projekcie „Bagna są dobre!”. – My musieliśmy wyłożyć prawie milion złotych z własnych funduszy. Ale ta sytuacja powstała z winy dyrektora Wypychowskiego, który przez cały zeszły rok odmawiał podpisania aneksu do umowy i nie doprowadził do uzyskania niezbędnych pozwoleń budowlanych. Byliśmy tak zdesperowani, że wynajęliśmy profesjonalną firmę mediacyjną – dodaje. – To kosztowało stowarzyszenie 25 tys. zł. Ale w końcu aneks podpisano.

Oczkowski ubolewa, że choć to ich stowarzyszenie jest inicjatorem projektu i głównym beneficjentem unijnych pieniędzy, to oni zdobyli dla parku i regionu dotacje w wysokości ponad 4 mln euro, zlecili naukowcom opracowanie projektu i ponieśli koszty, to bez współpracy z parkiem nie są w stanie nic zrobić. A ta współpraca się nie układa. Najpierw byli szantażowani i zastraszani, że park wycofa się z projektu, teraz mają wrażenie, że dyrektor dąży do tego, by ich projekt realizować samodzielnie. Był taki czas, że cały zespół Ptaków Polskich pracujący przy projekcie miał zakaz wstępu do budynku parku. Interweniowali wtedy w Ministerstwie Środowiska.

Ale na przykład główny piarowiec stowarzyszenia oraz główny koordynator projektu wciąż mają zakaz wstępu. A było tak: w październiku 2012 r. Tomasz Oczkowski, główny koordynator projektu, i Dawid Kaźmierczak, piarowiec, oprowadzając po parku gości ze Szwecji zainteresowanych projektem „Bagna są dobre!”, natknęli się na grupę myśliwych tuż przy granicy parku. Pod samą tablicą Park Narodowy Ujście Warty. Zaniepokojeni zawiadomili straż parkową.

To się nie spodobało dyrektorowi parku. Następnego dnia Kaźmierczak dostał od dyrektora Wypychowskiego zakaz wstępu i do dziś nie może wejść na teren Polderu Północnego, gdzie jest (czy raczej ma być) realizowany projekt, w którym to właśnie on jest odpowiedzialny za komunikację społeczną. A Tomasz Oczkowski następnego dnia po polowaniu na granicy został upomniany przez dyrektora, że „bezprawnie nagabuje polujących”. W mailu do prezesów stowarzyszenia dyrektor dodał jeszcze, że „osobisty konflikt pomiędzy koordynatorem projektu Tomaszem Oczkowskim a dyrekcją parku na polu etyki myśliwych, polowań, rzutuje na wszystkie dziedziny współpracy” i poprosił, by myśliwych już nie niepokoić.

Ostre strzelanie


Polowania w parkowej otulinie to temat od lat drażliwy. Niby wolno, zakazu nie ma, ale w warunkach Ujścia Warty polowania przypominają rzeź ptaków. Park kończy się na wale. Na jego szczycie stoją myśliwi. Ptaki odpoczywają na podmokłych łąkach pod wałem i jest ich tam bardzo dużo, bo ujście Warty to największe takie ptasie skupisko w Europie. Żeby zwabić i zabić ptaki, myśliwi stosują wszelkie możliwe środki: używają wabików (łącznie z zabronionym odtwarzaniem głosów z magnetofonu), ustawiają kukły udające ptaki, rozkładają na ziemi brezentowe płachty imitujące wodę. Ptaki, spłoszone, lecą w kierunku Warty, prosto na wał i stojących na nim myśliwych. A że dopiero podrywają się do lotu, lecą nisko, na wysokości wycelowanych strzelb. W tych warunkach nie mają zbyt wielkich szans.

A przy okazji oprócz gęsi, na które wolno polować, ofiarą myśliwych padają także liczne ptaki chronione, bo rozróżnienie niektórych gatunków w locie jest bardzo trudne. Wśród ptaków zabitych „przez pomyłkę” znajdywano m.in. łabędzie krzykliwe, bernikle białolice, ohary, a nawet bieliki. Nie są rzadkością polowania, na których strzela się po kilkaset gęsi. Przez 12 lat nic z tym jednak nie zrobiono, tymczasem w kręgach przyrodniczych o Ujściu Warty zaczęto mówić: odstrzałowy park narodowy.

Dyrektor parku, choć sam nie poluje, z myśliwymi zadzierać jednak nie chce. Lokalne Ośrodki Hodowlane Zwierzyny zapraszają na polowania gości z Warszawy. Choćby z Ministerstwa Środowiska, z którymi dyrektor chce żyć w zgodzie. Tym bardziej odkąd dwa lata temu zmieniło się prawo i parki narodowe muszą praktycznie finansować się same. W przypadku Ujścia Warty może to oznaczać, że już nie opłaca się za unijne pieniądze nawadniać łąk, by stworzyć dobre warunki dla ptaków – lepiej, by mokradła były suche, wtedy łatwiej oddać je w dzierżawę rolnikom. Już w tej chwili ponad 70 proc. parkowych terenów puszczonych jest w dzierżawę.

Czy park narodowy, który ma sam zarabiać na swoje utrzymanie oraz służy jako teren odstrzału dzikich ptaków, jest w stanie realizować cel, dla którego został stworzony – czyli ochronę przyrody? Trudne pytanie.

Jak zarządza Parkiem Narodowym dyr. K. Wypychowski - lista spisana przez pracowników

Stosunek wobec zespołu pracowników 


1. Kilka lat temu powstał list pracowników Parku do Ministra Środowiska opisujący nieprawidłowe zarządzanie ochroną przyrody, a także skandaliczne traktowanie pracowników. List nie został wysłany. Park ma zbyt mała obsadę, aby znalazła się grupa osób, która publicznie wyraziłaby swoje niezadowolenie. Wśród byłych pracowników część osób ma w Parku kogoś z rodziny i byłby narażony na nieprzyjemności („nieprzyjemności” to w tym przypadku wielki eufemizm). 

2. Publiczne poniżanie pracowników jest standardem. Jednym z elementów tego poniżania jest krzyczenie na nich podczas spotkań: zarówno odbywanych w gronie pracowników Parku, jak i podczas spotkań z udziałem osób spoza Parku. 

3. Poniżanie i krzyk to zresztą często używane narzędzia nie tylko wobec pracowników, ale także wobec osób z zewnątrz: zleceniobiorców, kontrahentów, pracowników organizacji pozarządowych, które próbują współpracować z Parkiem.

4. Rotacja kadry, zwłaszcza merytorycznej, jest olbrzymia. Z byłych pracowników można by utworzyć dobrą obsadę dla nowego parku narodowego (co najmniej 10 osób odeszło z działów merytorycznych).

5. Pracownicy wyrzuceni z Parku dyscyplinarnie wygrywali następnie procesy w sądach pracy (niektórzy nawet w dwóch instancjach) lub Park zawierał z nimi sądową ugodę. Nikt nie zdecydował się na powrót do Parku po wygranym procesie – pracują w nadleśnictwach, założyli firmy i wykonują inwentaryzacje przyrodnicze, plany ochrony etc., pracują w fundacjach, zajmują się turystyką, zajęli się dziećmi. 

6. Pracownicy, którzy w swoim prywatnym czasie wykonują pracę zleconą (pensje są bardzo słabe, na premię liczyć nie można) oskarżani są o „nielojalność wobec firmy” oraz piętnowani nawet wobec zewnętrznym podmiotów.

7. Interpretowanie przepisów na niekorzyść pracownika jest nagminne.

8. Budowa służbowego domu dyrektora – jedyny okres, kiedy przynajmniej dawało się normalnie pracować, bo dyrektor był zajęty czymś innym. 

9. Pracownicy mają zakaz wstępu do parku po godzinach urzędowania, tj. 7.30-15.30 (!)

10. Konserwatorzy obwodów ochronnych mają zakaz wyjścia w teren i używania łodzi parkowych bez uprzedniej każdorazowej zgody dyrektora. Często utrudnia to wykonywanie obowiązków służbowych i uniemożliwia pilne interwencje. 

11. Jeden z pracowników wywalczył zgodę dyrektora w sprawie zmiany tzw. OHZ przy granicy Parku, który był miejscem polowań na gęsi, na Strefę Ochrony Zwierzyny (trudna walka z lobby myśliwskim). Teraz dyrektor już może zbierać zasługi. Oczywiście ciężko to udowodnić, bo jak stwierdzić, czy dyrektor komuś kazał to zrobić, czy też łaskawie wyraził na to zgodę?


Iluzoryczność działań ochronnych


12. Brak jest spotkań z merytorycznymi pracownikami Parku w celu przedyskutowania zarówno  bieżących, jak i perspektywicznych działań ochronnych. Wszelkie działania są prowadzone ad hoc i wynikają jedynie z arbitralnych decyzji dyrektora parku. Wszelkie kontrpropozycje lub modyfikacje są natychmiast wyszydzane.

13. Osoby zatrudnione przy projektach realizowanych w granicach Parku wymagających obecności w terenie nie otrzymują pozwoleń na wstęp do Parku, mogą korzystać wyłącznie z dróg publicznych. 

14. Biuro i zespołu projektu realizowanego wraz z Parkiem jako współbeneficjentem został wyrzucony z budynku Parku. Biuro to do dzisiaj stoi puste.

15. Osoby realizujące projekty, których Park jest współbeneficjentem mają zakaz wstępu do siedziby Parku. Osoby te obowiązuje także wydany przez dyrektora parku zakaz bezpośredniego kontaktowania się z nim, w tym składania pism we własnym imieniu.

18. Park dzierżawi grunty na wypas bydła nawet w strefie ochrony ścisłej (!)

19. Przy tworzeniu Planu Zadań Ochronnych – dyrektor zarządził kontakt z wykonawcami (Klub Przyrodników ze Świebodzina, ludzie na miejscu, w regionie Ujścia Warty) jedynie przez firmę z Krakowa, która podnajęła Klub Przyrodników i tylko taki kontakt dopuszcza. 


Osobiste ambicje i zarządcza porażka?


20. W Parku obowiązuje zakaz fotografowania przyrody, co dotyczy zwłaszcza ambitniejszych fotografów, a już zwłaszcza fotografów i filmowców zawodowych, którym w zasadzie zawsze odmawia się pozwoleń na pracę w Parku.  

21. Podczas ostatniego konkursu na dyrektora dyrektor potrzebował referencji. Pisma od samorządów, nadleśnictw, profesorów zawierały jedynie grzecznościowe formułki. Przykładów autentycznego bez poparcia, czy faktyczne współpracy nie udało się znaleźć. 

22. Rolnicy: wyrazili zgodę na powstanie Parku (dyrektor jeździł na spotkania, obiecywał im rozwój i wskazywał korzyści – wtedy o dopłatach nikt nie słyszał, były planowane na wybranych terenach np. właśnie w ujściu Warty – program SAPARD); obecnie dyrektor Wypychowski nie przychodzi na żadne spotkania z rolnikami, jeśli jest problem do rozwiązania, wysyła kogoś w zastępstwie, kto i tak nie może podejmować decyzji.

23. Dyrektor K.Wypychowski potrafi zrobić świetne pierwsze wrażenie, potem już wiadomo, że jak np. opowiada o planach, to są to wizje od dawna snute i nie poparte energicznymi działaniami (akwaria dla ryb w muzeum przyrodniczym, ścieżka rowerowa Kostrzyn-Słońsk, zakup stada koników polskich, odbudowa karczmy na polderze)

24. W Parku przez lata trwał proceder kłusowania ryb za pełnym przyzwoleniem dyrektora. Złowione nielegalnie ryby trafiały do niektórych pracowników parku oraz okolicznych mieszkańców. Gdy sprawa wyszła na jaw dyrektor zwolnił dyscyplinarnie jednego pracownika, którego uczynił kozłem ofiarnym w całej tej sprawie.  To ten sam pracownik, który potem wtargnął z nożem do gabinetu dyrektora, na co są świadkowie. 

25. Projekt obrożowania gęsi współfinansowany przez Fundusz Leśny trwa od roku 2013. Do dzisiaj nie udało się zaobrożować ani jednej gęsi. Pomijam to, że cele tego projektu są co najmniej dwuznaczne jeśli chodzi o jego rzeczywistą wartość dla ochrony przyrody w Parku, a użycie moździerzy w Parku Narodowym pozostawiam bez komentarza. W ramach projektu nastąpił zakup dwóch samochodów o wartości ok. 120,000 każdy pomimo posiadania już samochodów przez Park oraz zakup wysokiej klasy sprzętu fotograficznego o wartości 60,000 zł pomimo posiadania już przez Park bardzo podobnego sprzętu. Zakupiony aparat z obiektywami nigdy nie jest używany przez pracowników Parku – pozostaje w wyłącznej dyspozycji dyrektora realizującego swoją pasję w zakresie fotografii przyrodniczej.